#1 2010-03-21 23:33:31

 Zaamael

ViceGuildMaster

8722418
Call me!
Skąd: Rudniki
Zarejestrowany: 2010-03-18
Posty: 8

Jak się bawić... ;]

Ciemność…





Ciemna, bezgwiezdna noc. Las, a właściwie dobrze odrzewiony park. Idę ścieżką wśród drzew, ze swym jedynym towarzyszem tej nocy, którym jest na wpół zakryty księżyc. Nie wiem dlaczego, ale wychodząc z domu, zabrałem ze sobą swój nóż. Wyjąłem go z pochwy i przyglądałem się zaciemnionemu ostrzu. I ni stąd, ni zowąd jakby czas stanął w miejscu, dziwne wizje pojawiające się w głowie i strach. Obudziłem się leżąc na ścieżce, a kawałek dalej, leżał mój nóż. „Co to było?” – pomyślałem – „Czyją krew widziałem? Kim była ta zakapturzona postać? Co się ze mną dzieje?! Czy ja oszalałem?! Przecież tu nikogo nie ma! Kurwa, ja jestem sam w tym pieprzonym lesie!!!”. Wstałem, otrzepałem się, podniosłem nóż z ziemi i poszedłem dalej. Przerwany spokój tego miejsca zaśmiecał mi umysł; „Co to było?”. I nagle poczułem jakby ktoś stał za mną, czułem nawet lodowaty uścisk na swym ramieniu. Drugi raz tej nocy ogarnął mnie strach, sparaliżował moje ciało. Bałem się odwrócić, by zobaczyć kto za mną stoi. „Twój czas nadchodzi.” Słyszałem w swojej głowie. Ten głos był straszny, był zimny i jakby przesiąknięty śmiercią. „Twój czas nadchodzi” Znowu ten zimny głos, „Odwróć się chłopcze i zobacz swoje przeznaczenie”. Lodowy uścisk zniknął , a strach opuścił moje ciało. „Odwrócić się?”. Nie wiedziałem co zrobić. „Jeśli nadszedł mój czas, zginę” Wariowałem, nie wiedziałem co robić. Powoli i niezdecydowanie odwracałem się. Odwróciłem głowę. Ta scena. Ja już to widziałem. Wizja… powoli się urzeczywistnia.

W bladym świetle księżyca widziałem jak kilku mężczyzn dobiera się do jakiejś dziewczyny. Próbowała się wyrwać i uciec, ale mocne uściski napastników skutecznie jej to uniemożliwiały. Gniew wzbierał się we mnie, gdy jeden z tyk skurwieli roztargał jej bluzkę i dobierał się do jej nagich piersi. Moja dłoń coraz mocniej obejmowała rękojeść noża. Myśli w głowie krążyły z prędkością światła. „Pomóc jej czy ją zostawić? A jeśli nie dam rady? Jeśli wyrwą mi nóż i mnie zabiją? Nie, nie mogę im na to pozwolić. Muszę pomóc tej biednej dziewczynie! Kurwa, pozabijam ich!!” Ruszyłem biegiem w ich stronę, mocno ściskając nóż.  Już nie myślałem, nie miałem o czym. Będzie co ma być.

Dobiegałem do nich. Nic się już dla mnie nie liczyło poza tym, żeby pomóc tej dziewczynie. Ona ma szanse, a mój czas, jeśli to co usłyszałem było prawdą, dobiega końca.  Adrenalina sięgała już maksymalnego poziomu, serce waliło niczym dzwon. W oczach pojawił się ogień. Chęć mordu, czyste szaleństwo dodawało mi sił. Starci było już nieuniknione. Zauważyli mnie. Rzucili dziewczynę na ziemie i ruszyli powoli w moją stronę. „Chcesz strugać bohatera chłopczyku? Rzuć ten nożyk, bo się jeszcze skaleczysz!” - krzyczał jeden z nich – „Takie zabawki nie są dla dzieci!”. Byli już coraz bliżej. „Nie, nie odwrócę się!” Wszystko było już przesądzone. Rzuciłem się na tego najbardziej wysuniętego kolesia. Kurwa, złapał moją rękę, w której miałem nóż. „A teraz grzecznie oddasz mi swój scyzoryk”. Wyrwał mi ostrze. „Widzę chłopczyku, że lubisz się bawić… więc baw się DALEJ!!!” I wbił mi nóż w udo. Krew szybko przesiąkła przez spodnie, na których pojawiła się czerwona plama. Pojedyncze krople posoki skapywały na ziemię. „A teraz się nie wpierdalaj między dorosłych, bo skończy się to dla Ciebie o wiele gorzej”. Rzucił mną o ziemię jak szmacianą lalką. Znowu zabrali się za dziewczynę. Ściekająca krew potęgowała mój gniew. Chęć mordu znowu przyszła i ogarnęła moje ciało. Chwyciłem za nóż i wyszarpnąłem go z rany. Piekielny ból przeszedł przez każdy centymetr mojego ciała, a krew sączyła się z rany jeszcze mocniej. Z czerwonego od posoki ostrza, skapywały jeszcze jej ostatnie krople. Próbowałem wstać, jednak nie udało mi się. Czułem, jak z każdą kolejną kroplą, uciekają ze mnie siły. Stawałem się coraz bardziej słaby. Kolejna próba zakończona fiaskiem. „Nie poddam się! Jeśli mam umrzeć, to umrę walcząc!”. Jeszcze jedna próba, tym razem jednak jakoś się utrzymałem na nogach. Ból przeszywał moje ciało, ja jednak nie dawałem za wygraną. Powoli kroczyłem w stronę agresorów. „Nie uda mi się tam dość, nie mam na tyle siły”. Beznadziejna sytuacja. Zbyt wiele krwi straciłem, jestem już za słaby. „Szlag by to kurwa trafił!!!”. Mam tylko jedną szansę. Podniosłem nóż do góry, chwyciłem za ostrze i resztkami sił pchnąłem go w jednego z tych kolesi. Widziałem to jak zwolnionym tempie: nóż powoli obracał się w powietrzu, lecąc na tego frajera. W jednej chwili, osiłek wyprostował się jak tyczka i znieruchomiał na chwilę, a z jego pleców wystawała rączka noża. Padł na ziemię niczym kłoda, a jego dwaj towarzysze patrzyli się na mnie. Oszołomieni stali trzymając dziewczynę. „Chodźcie tu skurwysyny!! Nie wybiłem jeszcze swojego limitu ścierw w tę noc!” Chyba się wystraszyli, bo zabrali, chyba już martwego, kolegę i uciekli. Dziewczyna, wystraszona tym całym wydarzeniem, drżała siedząc prawie nago na ziemi.  Powoli ruszyłem w jej stronę. „Twój czas nadszedł”; znowu to usłyszałem, znowu poczułem lodowaty uścisk na swym ramieniu. Tym razem jednak, nie bałem się. Wręcz przeciwnie; ogarnął mnie spokój. Było mi już wszystko obojętne. Pomogłem tej dziewczynie i to było ważne, reszta nie miała znaczenia. I nagle zrobiło się ciemno, bardzo ciemno…

Ostatnio edytowany przez Zaamael (2010-03-24 22:54:30)


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Offline

 

#2 2010-03-21 23:34:49

 Zaamael

ViceGuildMaster

8722418
Call me!
Skąd: Rudniki
Zarejestrowany: 2010-03-18
Posty: 8

Re: Jak się bawić... ;]

Za Przyjaźń



„I nadszedł dzień, w którym moja historia dobiegnie końca… to dzisiaj… dzisiaj się wszystko zakończy… a przez co … przez jeden błąd…”

-Ty, Korczak! Nie bujaj w obłokach!  Ktoś przyszedł do Ciebie. – powiedział strażnik.

-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

-Na wieki.  Czego chcesz czarny? Dać mi rozgrzeszenie? Po co?! I tak nie pójdę w żadne z miejsc, w które tak zawzięcie wierzycie!  Bajeczki dla niegrzecznych dzieci!

-Synu…ja chciałem tylko wysłuchać twej historii. Dowiedzieć się, przez co tu trafiłeś.

-Chce ksiądz usłyszeć?  Po co?  Czy pan czarny chce mnie nawrócić?  Nic z tego!

-Synu,  proszę. Opowiedz mi przez co tu trafiłeś.

-Niech stracę, powiem. Wszystko przez pewną sytuację, która wydarzyła się około pół roku temu. Mieszkałem w Zawierciu. Miałem dom, w którym niczego nie brakowało. Byłem jedynakiem, przez co zawsze miałem wszystko, prócz prawdziwych przyjaciół. Tych mi zawsze brakowało, ale  w końcu w szkole średniej, poznałem Michała. Jakoś się tak stało, że bardzo się skumaliśmy. To był mój jedyny prawdziwy przyjaciel, ale mniejsza o to. Przejdę do konkretów. Kilka tygodni przed tym za co tu trafiłem, poszedłem z Michałem na waksy, ot takie oderwanie od nudnej budy, poszliśmy do baru na partyjkę bila. Prócz nas były tam jeszcze jakieś panienki, więc żeby nie było nudno, przysiedliśmy się do nich. Od słowa do słowa z jedną z nich poszedłem  do domu. Po drodze zamieniliśmy jeszcze kilka słów. Miała na imię Marta, ładna, zgrabna panienka, niezbyt mądra, do tego jeszcze łatwa, z tego co zdążyłem wybadać po drodze. Weszliśmy do domu i od razu poszliśmy do mnie do pokoju. Zamknąłem drzwi i jakoś tak wylądowaliśmy w łóżku… hehe… powiem, że niezła była. Po skończonej zabawie odprowadziłem ją do domu. Widać też jej się spodobało skoro zapytała czy chciałbym powtórzyć to jeszcze kiedyś. Od tamtego momentu spotykaliśmy się u niej, bądź u mnie i się zabawialiśmy. Była z niej najzwyklejsza dziwka, ale mnie to nie przeszkadzało, seks bez zobowiązań jest przyjemny. Kontakty z Michałem przez to się mocno ograniczyły, ale nie brakowało mi rozmów z nim. Co ja niby pedał jestem, żeby cały czas z kolesiem gadać?! Więc, na czym to ja… aha… kontakty się ograniczyły. Potem Michał zaczął się dobierać do Marty. Nie powinno mnie to interesować skoro chodziło nam tylko o seks, ale denerwowało mnie to jak się na nią gapił! Powiedziałem mu, że jeśli jeszcze raz się z nią spotka, to przemebluję mu twarz. Chyba to do niego trafiło skoro przestał, ale niestety dla niego, nie na długo. Po czterech dniach znowu zaczął, a że jestem słownym człowiekiem, więc mu przemeblowanie zrobiłem…

-Korczak… zostały Ci 2 godziny, więc się streszczaj z tym gadaniem!!

-Morda klawiszu!! Nie przeszkadzaj jak ludzie rozmawiają!

-Chłopcze, nie przeginaj!!

-Milcz powiedziałem!!  Nawet porozmawiać nie dadzą w spokoju! Cholerny klawisz. Więc po tym znowu był spokój… spotkałem się z Martą jeszcze kilka razy i pewnego dnia oznajmiła mi, że już nie przyjdzie więcej, bo zakochała się w Michale. W tym momencie dostałem białej gorączki. Miałem ochotę ją wyrzucić przez okno, ale wyszła jak uderzyłem pięścią w ścianę. Nie mogłem tego zrozumieć! Najlepszy przyjaciel odbił mi panienkę!! Świat schodzi na psy!! Mój brat, człowiek, któremu nie raz uratowałem skórę, zrobił mi coś takiego!! Cały dzień chodziłem wściekły! Następnego dnia widziałem ich razem, znowu biała gorączka. Jedyną rzeczą która mnie powstrzymała od pobicia go, była policja, która jak zawsze musiała się zjawić tam, gdzie nie powinna. Przestałem przez to chodzić do szkoły, bo jakbym go zobaczył, to bym go od razu zabił. No, ale kiedyś musiałem niestety iść. Miałem to szczęście, że ich nie było w budzie. Po szkole poszedłem do baru, gdzie poznałem Martę. Los chciał, że ich tam spotkałem. Nie wszedłem, nie miałem zamiaru przyglądać się jak się mizgają. Tego samego dnia poszedłem do sklepu myśliwskiego i kupiłem nóż. Jeszcze wtedy nie przychodziło mi na myśl zabójstwo, po prostu musiałem kupić na biwak, który miał być za dwa tygodnie. Przyglądałem się ostrzu i widziałem w nim swoje odbicie. Wyglądałem niczym sam szatan. Podobał mi się taki wizerunek.

-Synu w mej obecności akurat mógłbyś się powstrzymać od takich komentarzy.

-Że niby mam przeprosić? Śmieszny jesteś czarny! Mój szatański wizerunek był świetny! Ten ogień berserka w oku… ech piękne… wtedy właśnie przyszło mi na myśl, żeby Michałowi zrobić kolumbijski krawacik, a tej małej szmacie powiększyć „troszkę” usta.

-Synu, co Ty mówisz?!

-Czarny, a myślisz, że za co tu czekam na krzesło, co?! Za zajebanie babci kilku cukierków?! Człowieku trochę wyobraźni!

-Szatan Cię opętał! –powiedział ksiądz.

-A niech we mnie siedzi! Mnie to pasuje!! HAHA!!

-W imię Ojca i Syna i Ducha Św.

-Twoje ceregiele nic tu nie pomogą! Daj mi skończyć. Przecież chciałeś wiedzieć, co się konkretnie stało… tak więc te myśli się nasilały z dnia na dzień, tym bardziej, że musiałem oglądać ich gęby w szkole. Nieoczekiwanie Michał, któregoś dnia podszedł do mnie i powiedział, żebym nie miał mu tego za złe, że odbił mi dziewczynę. Oczywiście, ten jego szyderczy uśmieszek dało się zobaczyć z kilometra. Jego słowa rozpaliły we mnie istny pożar, którego w żaden sposób nie dało się ograniczyć!! Wtedy właśnie postanowiłem, że się nimi zajmę. Nikt nie będzie ze mnie robił frajera!! Następnego dnia umówiliśmy na waksy, że niby takie na zgodę, szliśmy przez park do baru i wtedy wyjąłem nóż. Wbiłem go tej małej szmacie prosto w plecy!! To było takie przyjemne. Michał zaczął uciekać, ale nie udało mu się to, miał tego pecha, że byłem szybszy od niego w biegach, dopadłem go i przyłożyłem mu nóż do gardła. Powiedziałem tylko jedno zdanie: „ Za przyjaźń” i przeciągnąłem ostrze po szyi. Krew po niej spłynęła, a mnie ogarnęła radość. To było najdziwniejsze uczucie jakie doznałem. Przez to wszystko zapomniałem zabrać nóż z miejsca zbrodni i tylko dlatego mnie psy dopadły, i tylko przez to teraz jestem tu i czekam na koniec tej żenady.

-Widzisz chłopcze… piąte przykazanie mówi prawdę: nie zabijaj!

-Daj spokój czarny! Prędzej uwierzę w to, że każde wyrządzone przez nas zło kiedyś do nas wróci w ten sam sposób. Zabiłem, zostanę zabity, czysty kodeks Hammurabiego, oko za oko, ząb za ząb.

-Korczak! Idziemy! – powiedział do Korczaka strażnik.

-Trzymaj się czarny! Miło się rozmawiało.

-Niech Bóg ma Cię w swojej opiece! W imię Ojca i Syna i Ducha Św.



Strażnik zabrał Korczaka. Po przywiązaniu go do krzesła, sędzia odczytał wyrok:

-Za podwójne zabójstwo, sąd skazał Marcina Korczaka na śmierć. Taki zwyrodnialec jak Ty, nie zasługuje na nic innego, jak tylko na to. Wykonać wyrok!!

Po tych słowach jeden ze strażników pociągnął dźwignię w dół, światło przygasło, a przez ciało Korczaka przepłynął prąd…


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Offline

 

#3 2010-03-22 09:41:55

Templar

Administrator

Zarejestrowany: 2010-03-17
Posty: 23

Re: Jak się bawić... ;]

Pierwsza historia zajebista wczułem się jak bym tam był ... szacunek ... druga historia trochę śmieszna trochę tragiczna bo takie rzeczy się niestety zdarzają ... masz wyobraźnię Zaam pozdrawiam ....

Offline

 

#4 2010-03-22 11:33:42

Rathma

Administrator

Zarejestrowany: 2010-03-17
Posty: 2

Re: Jak się bawić... ;]

Ja już komentowałem zajebistości, dorzuć jeszcze tamte 2-3 które mi podsyłałeś

Offline

 

#5 2010-04-07 20:36:39

 Zaamael

ViceGuildMaster

8722418
Call me!
Skąd: Rudniki
Zarejestrowany: 2010-03-18
Posty: 8

Re: Jak się bawić... ;]

Socjopata

Ciepłe promienie słoneczne ogrzewające twarz, zapach świeżo skoszonej trawy, śpiew ptaków i cichy szept wolno płynącej rzeczki. Bajeczny krajobraz.
Leżał tak i odpoczywał. Relaksował się. Tak błogo nie czuł się od dawna, bardzo dawna, a właściwie chyba jeszcze nigdy się tak nie czuł.
Wtedy otworzył oczy i spojrzał na miasto skąpane w świetle księżyca, billboardów, świateł samochodów i domów. Te tysiące, setki tysięcy ludzi, maszerujących niczym mrówki. Nienawidził ich. Przesunął wzrok ku niebu. Ciemne chmury leniwie sunęły po firmamencie. W powietrzu unosił się zapach nadchodzącego deszczu. Nie mylił się. Pojedyncze krople wody zaczęły spływać po jego twarzy. Padało coraz mocniej, a on dalej stał i przypatrywał się życiu miasta.
Ubrany w długi czarny płaszcz, o włosach tegoż samego koloru, luźno układających mu się na karku, wyglądał jak mityczny Abbadon, anioł zniszczenia. Poły jego płaszcza unosiły się pod wpływem wiatru, odsłaniając zwisający u boku miecz. Coraz bardziej mokre ubranie, zaczęło  przylegać do jego ciała. Deszcz mu jednak nie przeszkadzał. Deszcz mu pomagał myśleć, uspokoić się.
Pain nienawidził  tego całego motłochu. Źle się czuł w towarzystwie ludzi. Patrzył, jak ci wszyscy nieszczęśnicy, jego tysiące potencjalnych ofiar, marnuje swoje życie.
Pain nie był zły, nie był też szalony. On był zagubiony. Nie należał do tego świata, dlatego tak go nie cierpiał. Zamknięty w sobie, wiecznie milczący, nie potrafił się odnaleźć w świecie rządzonym przez, jak ich nazwał, jebanych hipokrytów, którzy tylko gonią za szmalem. Nie mógł również zdzierżyć tych tanich dziwek i innych dupodajek, dla których facet winien wyglądać jak orangutan i mieć iloraz inteligencji na poziomie skoszonego trawnika. Bolało go to, że ludzie zapomnieli o wartościach takich jak honor, godność, etyka. Bolało go, że teraz przyjaźń i miłość znaczą tyle, co splunięcie, a ważniejsze dla ludzi są seks i kasa. Dążenie do celu, nawet po trupach, byle zajść na szczyt.
Na świecie były setki podobnych do Paina. Ukryci, zamknięci w swoich ciasnych klatkach, nie wychodzący na światło dzienne, byle nikomu nie przeszkadzać. Pain jednak nie mógł tak żyć. Nie mógł siedzieć bezczynnie, zamknięty w takiej klatce. Jego socjopatyczne podejście wzięło górę.
Ojciec całe życie powtarzał mu: „Synu, żyj i bądź sobą. Miej reguły i się ich trzymaj” i to właśnie zamierzał robić. To robił…
-Czas rozpocząć łowy- powiedział- czas dać im kolejny znak.
Zszedł z dachu budynku na którym stał i wsiadło do samochodu. Oparł miecz o siedzenie pasażera.  Ostrze aż prosiło się o to by go użyć. Leżące na tylnym siedzeniu obrzyny cicho dawały o sobie znać strzelając zamkami. Taak. Pain doskonale rozumiał się ze swoimi zabawkami. Rozumiał je, kochał. Przekręcił kluczyk i ruszył ku tej dziczy zwanej miastem.
Kierował się wprost do swojego dzisiejszego celu. Mijał kolorowe neony burdeli, klubów ze striptizem i innych, zapuszczonych spelun, od których wiało rozpustą i zepsuciem. Pain nie był świętem, nie był nawet osobą wierzącą. On po prosu się tym wszystkim brzydził. Paradoks mordercy z zasadami.
Lokal, który był jego dzisiejszym celem, odwiedzał już wcześniej kilkakrotnie. Musiał go poznać, dowiedzieć się ilu jest ochroniarzy, kiedy pojawia się właściciel i kiedy ma największe szanse na zabicie go.
Z zewnątrz był to klub jak każdy inny. Jednak to co działo się w środku, przyprawiało Paina o wymioty. Był to burdel jeden z najgorszych z możliwych wydań. Pełen panienek z cyckami na wierzchu, co rusz, obrabiających pałę jakiemuś facetowi. Setki pieprzących się na środku sali par, pijanych, naćpanych, niezdolnych do myślenia zwierząt, które zaspokajają swoje chore żądze.
Cel Paina był już w klubie. Zjawił się jak co miesiąc. Pewnie siedział teraz w swoim biurze i liczył kasę, albo obrabiał dupę jakiejś kurwie. Zabójca doskonale wiedział, że właśnie tej nocy się pojawi. Nie po to odwiedzał ten burdel tyle razy, żeby tylko popatrzeć na orgie. Zapalił silnik i wjechał w uliczkę znajdującą się kilkanaście metrów dalej. Poza zasięgiem wzroku wszystkich przechodniów. Tam zaparkował. Zgasił silnik.
Zaczął powoli się przygotowywać. Sprawdził czy mieczy łatwo wysuwa się z pochwy. Przywiązał ją do pasa. Wziął obrzyny, nabił i wystrzelił by zobaczyć jak chodzą zamki i spust. Przecież nie chciał zginąć przez zacinającą się broń. Załadował po dwa naboje. Kilka następnych Przypiął do specjalnie przygotowanego paska. Włożył obrzyny do kabur. Włożył płaszcz i ruszył w stronę klubu.
Kolejka przy wejściu byłą spora. Pain jednak nie zamierzał wejść frontem. Poszedł na tył budynku. Roztrzaskał butem kłódkę zamykającą drzwi , otworzył je i wszedł do środka. Poszedł w stronę głównej sali. Zabawa trwała tam już na całego. Jakieś dwie panienki na środku Sali lizały się ze sobą, a od tyłu podchodzili do nich kolesie i pieprzyli je jeden po drugim. Co chwila jakiś młodzian podtykał im pod mordy kutasa, a one od razu brały się do roboty. Dziwki…
Obrzydzenie w Painie rosło z minuty na minutę. Poszedł w stronę biura właściciela lokalu. Wszedł na korytarz. Na wprost był pokój szefa. Paina wcale nie zdziwiły uchylone drzwi. Ze środka dało się usłyszeć dźwięk jebanej jakiejś panienki. Wcale go to nie zdziwiło. Norma w takim miejscu jak to. Podszedł bliżej drzwi. Smród spermy i potu wymieszany z jakimiś tanimi perfumami i dymem cygar wydostawał się z pomieszczenia. Otworzył drzwi. Właściciel siedział w fotelu, a na nim jakaś skakała jakaś suka. Trzask drzwi przerwał ich zabawę.
-Przyłączysz się czy się tylko gapisz?- zapytał właściciel
-Nie, dzięki, nie skorzystam- odpowiedział zabójca
-To spierdalaj i nie przeszkadzaj mi więcej jak nie masz nic ważnego.
-Ależ ja mam bardzo ważną sprawę- powiedział Pain i odchylił poły płaszcza.
Na twarzy szefa pojawił się strach. Próbował zrzucić z siebie panienkę i chwycić gnata z biurka, ale nie zdążył. Pain wyciągnął obrzyny i wypalił. Jeden wprost w głowę jego ofiary, drugi w kurwę ujeżdżającą go. Z głowy właściciela klubu nie zostało nic prócz mózgu rozsmarowanego na ścianie i korpusu. W ciele panienki natomiast, pojawiła się dziura wielkości pięści, a z niej wypływały jej wnętrzności.
Pain tylko przeładował broń i wyszedł z biura. Wiedział, że to dopiero początek zabawy. Huk musiał obudzić ochronę lokalu. Tak też było. Na korytarz wbiegli dwaj goryle i to był ich ostatni bieg w życiu. Wystrzał powalił obu na ziemię. Zostały dwa naboje. Ruszył dalej. Wbiegł na główną salę i wystrzelił w ludzi, którzy stali na balkonie. Krew obryzgała tłum na dole, a ciała spowodowały panikę. Ludzie zaczęli się rozbiegać we wszystkie strony. Kolejni goryle znaleźli zabójcę. Strzał, padło dwóch. Pain nie miał już czas na przeładowanie. Schował obrzyny i wyciągnął miecz. Kolejne ciała padły na ziemię, a głowy i wnętrzności upadały na ziemię. Pain wycinał sonie krwawą ścieżkę ku wyjściu. Ciął i machał mieczem jak szalony. Następne ofiary i jeszcze więcej, i jeszcze. Krwawa masakra nie zdawała się mieć końca. Większość ludzi już uciekła z klubu, a ci co zostali, woleli nie wchodzić oprawcy w drogę. Wyciągnął znowu obrzyny i naładował je. Wiedział, że nie będą potrzebne, ale profilaktyka jest konieczna. Zmierzał ku wyjściu. Przeszedł obok jakiejś leżącej suki. Ta złapała go za nogawkę spodni. Spojrzał w dół, ona na niego
-Proszę, pomóż mi- powiedziała.
Pain nie odpowiedział. Przyłożył obrzyna do jej głowy i wystrzelił.
Przy wyjściu spojrzał jeszcze na pogorzelisko.
-To była piękna noc- powiedział i wybiegł z klubu w stronę samochodu.


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Offline

 

#6 2010-04-09 20:19:58

 Zaamael

ViceGuildMaster

8722418
Call me!
Skąd: Rudniki
Zarejestrowany: 2010-03-18
Posty: 8

Re: Jak się bawić... ;]

Anioł śmierci

Anioł Śmierci z grobu powstaje... zabierze duszę... miłość zostanie...


Cała ta historia zaczęła się kiedy miałem 16 lat...
Miałem bardzo spokojne usposobienie jak na swój wiek... ciężko mnie było wyprowadzić z równowagi.
Nie mogę powiedzieć ze byłem chodzącym aniołem... tego nikt nie może o sobie powiedzieć. Jak każdy chłopak lubiłem od czasu do czasu się zabawić. Z tego powodu właśnie niejednokrotnie miałem styczność z policją.
Pewnego dnia idąc z moja ekipa przez miasto zasłabłem. Musiałem jechać na badania do szpitala. Po krótkim pobycie w nim i kilku testach wypuścili mnie do domu. Szybko zapomniałem o tym wydarzeniu kiedy to zadzwonił telefon i kazali stawić się moim rodzicom w szpitalu. Poszedłem z nimi. Lekarz o czymś z nimi rozmawiał. Spoglądając na ich twarze wiedziałem ze wieści nie są zbyt dobre. Wychodząc z budynku spytałem co się stało, jednak odpowiedzi nie usłyszałem. Stwierdziłem że nie ma sensu się pytać dalej bo i tak się niczego nie dowiem. Postanowiłem się włamać do systemu szpitala i samemu zobaczyć moje wyniki. Poszło mi to zaskakująco łatwo. Przeglądając karty w końcu trafiłem na te właściwą. Nic nie rozumiałem z tego bełkotu napisanego na karcie. Na samym jej dole jednak była napisana diagnoza: rak. Moj świat legł w gruzach. Nie spodziewałem się, że ja, osoba rzadko chorująca, mogę mieć tak poważną chorobę.
Nie mogłem spać tego wieczoru. Następnego dnia z samego rana wyszedłem z domu. Poszedłem w góry gdzie znajdowała się jaskinia w której razem z kolegami często spędzaliśmy wspólnie czas na treningach walk ulicznych. Siedząc w głębi groty rozmyślałem o tym ile czasu mogło mi pozostać.
Moje skupienie przerwały jednak glosy przyjaciół. Zdziwieni moim wczesnym pojawieniem się w jaskini spytali co ja tam robie. Nic im nie odpowiedziałem i wyszedłem. Postanowiłem przejść się na miasto. Idąc przez park zobaczyłem piękną dziewczynę. Ona mnie tez chyba zobaczyła bo się uśmiechała w moja stronę. Nie podszedłem do niej chociaż miałem chęć to zrobić. Poszedłem do domu. Powiedziałem moim rodzicom że przez resztę dnia chce być sam. Włączyłem komputer, puściłem sobie spokojna muzykę, i się położyłem. Nie sądziłem ze będę mógł spać. A jednak. Po dłuższym słuchaniu muzyki usnąłem. Kiedy się obudziłem był juz wieczór. Stwierdziłem że i tak mam juz noc za sobą wiec nie ma sensu siedzieć w domu. Wyszedłem przez okno i pobiegłem do parku. Było ok. godziny 24. Usiadłem na ławce w środku parku. Zacząłem przemyślać cale swoje życie. Stwierdziłem że było nudne. Cały czas tylko szkoła koledzy i nic poza tym. Jak umrę, a pewnie się tak niedługo stanie, nikt oprócz moich rodziców, nie zauważy ze mnie juz nie ma. Postanowiłem ze z samego rana znowu przyjdę do parku. Może znowu ja spotkam. Wracając do domu, nieoczekiwanie zobaczyłem ją jak siedzi na jeziorem. Podszedłem do niej. Spytałem co robi sama o tej porze w parku. Odpowiedziała że lubi czasem przyjść nad jezioro i popatrzeć jak księżyc się w nim odbija. Siedząc z nią i rozmawiając dłuższą chwile powiedziałem jej ze mi się podoba. Odparła ze ja jej też. Spytałem(przecież i tak nie miałem nic do stracenia) czy moglibyśmy być parą .Zgodziła się na to. Odprowadziłem ja do domu. O dziwo mieszkała niedaleko mnie. Idąc do domu myślałem czy mam jej powiedzieć o mojej chorobie. Postanowiłem ze jej na razie nic nie powiem.
Byłem juz niedaleko domu kiedy zza zakrętu wyszło 3 gości. Powiedzieli do mnie że jeśli nie dam im kasy to pożałuję. Nie miałem przy sobie żadnej gotówki. Byli oni uzbrojeni w kije bejsbolowe. Jeden z nich słysząc moje słowa uderzył mnie z całej siły w tył głowy. Upadłem, zapadła ciemność. Po chwili w mojej głowie pojawiła się postać. Miała skrzydła. Kiedy już ją widziałem dosyć wyraźnie zaczęła cos do mnie mówić. Przedstawił się jako Anioł Śmierci. Przestraszyłem się bo pomyślałem ze to juz mój koniec. Jednakże okazało się ze Anioł ten przyszedł powiedzieć mi, że będzie mnie chronił. Obudziłem się nagle. Okazało się ze jestem w domu. Był tam także policjant. Rozmawiał z moim tatą. Kiedy zobaczyli ze zaczynam się budzić, podszedł do mnie i powiedział ze to cud ze w ogóle żyje. Zaczął mnie wypytywać jak wyglądali Ci którzy mnie napadli. Miałem pustkę w głowie. Nic nie mogłem powiedzieć. Nie mogłem się ruszyć, czułem się jakbym był sparaliżowany. Policjant chyba zauważył ze niczego się nie dowie podziękował tylko i wyszedł. W tej chwili pojawił się w moim pokoju mój tata. Pytał się dlaczego sam o takiej porze poszedłem "na spacer". Nic mu nie powiedziałem. Wyszedł z pokoju. Cały czas słychać było jak z głośników komputera leci muzyka. Myślałem o tej wizji którą miałem jak dostałem w głowę. "Anioł Śmierci będzie mnie chronił"
pomyślałem ze to nie może być prawda, ze anioły nie istnieją.


Anioł śmierci przyjdzie zabrać mnie do krainy tysiąca róż...


Czy na pewno to była tylko wizja czy też coś więcej?...nie wiem…nie mam pojęcia. Nigdy nie wierzyłem w anioły Anie w diabły. Byłą to dla mnie bajka. Jednak ta wizja była bardzo realna. Tak realna, że gdybym tylko mógł wtedy wyciągnąć rękę, na pewno bym go dotknął.
    Zbliża się noc, a ja dalej nie mogę się ruszyć. Mam jednak nadzieję, że tj nocy, Anioł znów się pojawi. Nie mogę się ruszać więc nie ma sensu żebym nie spał. Zamknąłem oczy i szybko zasnąłem.
Kolejna wizja, a w niej ta sama postać mówiąca spokojnie ale zdecydowanie, tak jakby była bogiem. Ta sama kwestia: ”będę Cię chronił chłopcze”.
Ranek, kolejne przemyślenia na temat moich snów z aniołem. Tym razem już jednak nie domysły, teraz to już fakt. On od teraz jest moim aniołem stróżem. Anioł który włada życiem i śmiercią będzie moim przewodnikiem w dalszym, krótkim, życiu.
    Zbliżało się południe, dalej leżę w łóżku. Nie dlatego, że nie mogę się ruszać lecz dlatego, że nie chcę nigdzie wychodzić. Nie chcę nawet spotkać się z moją ukochaną, bo wiem, że jeśli się z nią spotkam, będę musiał jej powiedzieć o swojej chorobie.
    Ktoś zadzwonił do drzwi. Nie interesowało mnie kto. Po chwili drzwi mojego pokoju otworzyły się. Pojawiła się w nich moja Ona. Zdziwiłem się widząc ją u mnie. Zamknęła drzwi i usiadła przy mnie. Zaczęliśmy rozmawiać. Cały czas zastanawiałem się jak jej o tym powiedzieć... jak jej powiedzieć, że nie możemy być razem, że moje życie będzie krótkie. W końcu jednak się przełamałem. Zacząłem delikatnie. Dochodząc do sedna sprawy zatrzymałem swoje myśli. Powiedziałem to w co najbardziej na świecie nie chciałem wierzyć: ”Kochanie, nie możemy być razem. Jestem chory, śmiertelnie chory. Nie wiem ile jeszcze zostało mi czasu, ale nie będzie dobrze jeśli się do mnie przywiążesz. Kocham Cię i nie chcę żebyś cierpiała. Dlatego proszę, zostaw mnie. Dla mnie i tak nie ma już nadziei.”
Po tych słowach zaczęła płakać. Nic nie mówiła, ale ja wiedziałem, że ją to strasznie zabolało. Przytuliłem ją. To była trudna decyzja, ale wydaje mi się, że najlepsza. Ocierając łzy powiedziała, że nie opuści mnie choćby nie wiem co się wydarzyło. Nie mogłem w to uwierzyć. Dziewczyna którą spotkałem 2 razy, która nawet mnie nie zna, zakochała się i mnie nie opuści. Teraz ja miałem chwile słabości emocjonalnej. Spojrzałem jej głęboko w oczy. Można z nich było odczytać 2 słowa: ”Kocham Cię”.
Chciałem by ta chwila trwała wiecznie. Wpatrzeni w siebie, bez słów, trwaliśmy tak kilka minut. Do pokoju wpadł mój ojciec przerywając ten piękny moment. Oboje spojrzeliśmy na niego. Przeprosił i wyszedł, a my zaczęliśmy się śmiać. Długo jeszcze rozmawialiśmy. W końca zapadł wieczór. Powiedziałem, że ją odprowadzę, jednak ona się na to nie zgodziła. Ja jednak jestem uparty i postawiłem na swoim. Szliśmy tak trzymając się za ręce. Moment jak w filmie: dwoje zakochanych ludzi idzie spacerkiem przy blasku księżyca.
     W końcu doszliśmy do jej domu. Pożegnaliśmy się. Całą drogę powrotną myślałem tylko o niej, o mojej ukochanej. Po powrocie do domu od razu położyłem się spać. Prawie natychmiast usnąłem. Obudziłem się oblany potem. Miałem straszny sen. Widziałem w nim siebie, ale martwego siebie. Widziałem całą ceremonie pogrzebową. Byli na niej moi przyjaciele i dziewczyna. Widziałem mnóstwo kwiatów, ale najbardziej moją uwagę przykuły 2: czarna i czerwona róża. Domyślam się, że były od niej. Widziałem jej twarz. Widziałem twarze wszystkich ale jej była inna. Wszędzie było słychać płacz, a ona stała w wielkiej powadze, nie roniąc żadnej łzy. Tylko ona: piękna, poważna i smutna. Z jej ust można było wyczytać jedno zdanie: „Będę Cię kochać nawet po śmierci.” Nie wiem czy to była wizja niedalekiej przyszłości czy po prostu zwykły sen, ale przestraszyłem się. Nie usnąłem już. Nawet nie próbowałem. Ten sen był zbyt straszny i nie chciałem żeby się powtórzył. Strach nigdy nie miał takiej wielkiej mocy jak dziś. To czy ta noc była prorocza okaże się w niedalekiej przyszłości…
    Kolejny dzień, kolejne przemyślenia i kolejne spotkanie z lekarzami.
Kilka badań i pogadanka z moimi rodzicami. Pewnie nic nowego im nie powiedzieli, bo ich miny nie były najlepsze. Ja już się tym nie przejmuje. Każdy kiedyś musi odejść. Ale cały czas nurtuje mnie jedno pytanie, dlaczego ja? Teraz kiedy moje życie zaczęło się układać, kiedy to spotkałem osobę, która mnie naprawdę kocha, kiedy nareszcie mam dla kogo żyć.
Nie mogę się z tym pogodzić. Nie umiem. Kiedyś myślałem jakby to było gdybym umarł, gdyby mnie na tym świecie nie było. Teraz zaś myślę jak to będzie gdy odejdę. Moja śmierć sprawi ból wielu osobom; nie tylko rodzicom ale także i przyjaciołom oraz tej jedynej. Jej chyba najbardziej. Chociaż… ona wcale mnie nie zna. Jesteśmy ze sobą zbyt krótko, a jednak czuje, że ją to będzie bolało najbardziej. Ale co ja mogę zrobić. To jest choroba, z która nie da się wygrać, ale też nie można się jej poddać.
Trzeba walczyć do końca nawet jeśli ta walka nie będzie miała sensu.


Minął już miesiąc, a ja czuję się coraz gorzej. Choroba zabijała mnie od środka, zresztą nie tylko choroba. Ciągłe zabiegi naświetlania i chemia również nie poprawiały mojego stanu. Już przestałem wierzyć w obietnice Anioła, o tym że będzie mnie chronił. Nie zrobił tego do tej pory to już pewnie w ogóle nie zrobi.
Stracona nadzieja, stracone marzenia, stracone życie, to jedyne co mam, chociaż jest przecież i ona. Ale czy zostanie do końca tak jak obiecała? Oby, bo gdy odejdzie przepadnie wszystko. Zawsze jest tak, że gdy się życie zaczyna układać to los psuje nam zabawę. Nigdy nic nie jest proste, a jeśli już to zaraz przepada. Może moja choroba jest próbą, za którą otrzymam nagrodę? A może już ją mam tylko muszę ją utrzymać. Zobaczymy. Jak wyzdrowieje to już nie będę taki jak dawniej. Zacznę szanować to co mam, bo wcześniej tego nie doceniałem.
   
Nowy dzień. Jeden bliżej do końca. Dowiedziałem się ile czasu mi zostało. Maksymalnie rok, jeśli się nie poddam, ale ja już nie mam siły. Jestem tym wszystkim zmęczony. Dzisiaj na szczęście idę się spotkać z moim słońcem. Po kilku dniach rozłąki to będzie coś pięknego. Ale niestety nie będę miał dla niej dobrych wieści. Rok życia, tylko jeden rok.
Idąc do niej zastanawiałem się czemu tak wyszło. Jedno spotkanie, które było bardziej przypadkiem, niż zaplanowanym działaniem, odmieniło życie nas obojga. Ona pokochała mnie, ja pokochałem ją. Uczucie niczym jak w filmie, od pierwszego wejrzenia. Tylko to jest raczej dramat. Ona będzie żyła dalej, a ja mogę w każdej chwili odejść do świata z którego nie ma powrotu.
Umówiliśmy się w parku, w miejscu naszego pierwszego spotkania.
Już tam czekała. Siedziała pod drzewem. Podszedłem do niej. Od razu skoczyła mi w ramiona. Wtulała się z całych sił tak jakby to miało być nasze ostatnie spotkanie. Usiadłem obok niej. Wpatrzeni w siebie, niemal bez ruchu, w ciszy. W końcu przerwałem to milczenie. Musiałem jej to powiedzieć: „ Kochanie muszę powiedzieć Ci coś ważnego…” zacząłem „… został mi rok życia.”. Po tych słowach spojrzałem jej prosto w oczy. Zobaczyłem jakby jej serce pękło z bólu. Popłynęły łzy. Znowu cisza. Nagle ona zaczęła coś mówić: „Nie opuszczę Cię. Nie teraz. Nie wiem jak to możliwe, ale pokochałam Cię tak jakbyśmy byli razem kilka lat, a przecież jesteśmy ze sobą tak krótko…” ciągnęła dalej „… jeśli bym Cię teraz zostawiła nie darowałabym sobie tego.” Zamurowało mnie. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Znowu wtuliła się we mnie bardzo mocno. Dopiero teraz rozumiem, że mam po co walczyć, że mam cel do którego musze dążyć. Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy jeszcze długo, aż nastał wieczór. Musieliśmy się rozstać. Odprowadziłem ją do domu. Wracają, niespodziewanie w dobrym humorze, znowu miałem okazje spotkać tych kinoli co mnie napadli. Strach. Przypływ adrenaliny. Wszystko w środku mówi: „uciekaj”, ale nie ucieknę. Nagła wizja, pojawił się mój Anioł: „Ja Ci pomogę” i poczułem jakby wstąpiły we mnie siły herosa. Strach uciekł a nadszedł szał. Szał jakiego nigdy nie widziałem. Tak jakby czas przyspieszył. Wszystko trwało sekundy. Poczułem jak zimna stal ostrza mija moje żebra. Nic mi się nie stało, natomiast, oni uciekli. Stałem na tej ulicy dysząc szybko ze zmęczenia. Upadłem. Mój Anioł znowu mnie nawiedził: „Mówiłem, że Cię nie opuszczę.”. Dotrzymał danego mi słowa. Ocknąłem się. Wiedziałem co się stało ale nie mogłem dalej w to uwierzyć. Choroba która jest we mnie z każdym dniem czyni mnie słabszym, ale teraz już wiem, że w walce z nią nie jestem sam. Mam swoją ukochaną i mam Anioła który dodaje mi sił.
    Wróciłem do domu. Czułem jak wszystko się we mnie jeszcze gotuje. Taka agresja, taka siła jakiej nigdy bym się nie spodziewał. Nie robiłem już nic. Postanowiłem się od razu położyć i iść spać. Miałem cichą nadzieję, że przyśnij mi się mój Anioł. Zasnąłem. Moje nadzieje się spełniły. Anioł przyszedł. Jak nigdy zaczęliśmy rozmowę. Normalny dialog o tym co się wydarzyło. W pewnym momencie powiedział do mnie: „Na pytanie „dlaczego ja” otrzymasz odpowiedz, ale nie teraz. Jeszcze na to za wcześnie.” Ja mu na to: „Dlaczego za wcześnie? ja to muszę wiedzieć. Dlaczego właśnie ja muszę z tym żyć. Dlaczego?” Zapadłą cisza a Anioł ulotnił się jak mgła. Rano obudziłem się z dziwnym uczuciem żalu mieszającego się ze złością. Kolejna rozmowa z której nic nie wynikło. Żadnej odpowiedzi. Dalej muszę żyć w niepewności jutra. Czy ono dla mnie nadejdzie czy też noc może okazać się ostatnią.
    Ten dzień był zimny i deszczowy. Nie miałem zamiaru nigdzie wychodzić, ale w pewnym momencie poczułem, że muszę się spotkać z moją dziewczyna. Czyżby to miało być nasze ostatnie spotkanie czy tylko tęsknota do ukochanej osoby?- Nie wiem. Wyszedłem z domu. Padał deszcz i zaczęły bić pioruny, ale ja nie miałem zamiaru biec. Lubię spacery podczas burzy. Lubię pioruny, ich moc i potęgę niszczenia. Ta nieokiełznana siła. W taką pogodę dużo myślę. Szczególnie teraz, gdy jestem chory.
    Doszedłem do jej domu. Już miałem dzwonić do drzwi kiedy otworzyły się a w nich stanęła ona gotowa do wyjścia. Nie mówiła nic, chwyciła mnie tylko za rękę, a jej spojrzenie mówiło: „Idź za mną.” Poszliśmy na skały. W tym deszczu na samym ich szczycie usiedliśmy. Chwila milczenia zdawała się być godzinami. Nie wiem co się działo, a może nie chciałem wiedzieć. Odwróciła głowę w stronę gdzie zaczęło pokazywać się słońce. Po chwili odwróciła ją z powrotem w moją stronę. Była cała we łzach. Zapytałem co się dzieje, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Widok jej zapłakanej twarzy sprawiał mi ból. Nagłe poczułem jak robi mi się słabo, jak wszystkie siły odchodzą. Upadłem głową na skałę. We śnie zobaczyłem Anioła. Tak jakby czytał w moich myślach powiedział: „Nie, to jeszcze nie koniec.”
    Obudziłem się. Leżałem na łóżku, ale nie na swoim lecz szpitalnym. Nikogo obok nie było. Cisza i pustka. Co się stało? Dlaczego tu jestem? Kto mnie to przywiózł? Niczego nie pamiętałem. Niczego prócz jej zapłakanej twarzy. Po chwili do sali weszli moi rodzice. Nie miele zbyt radosnych min. Za nimi wszedł lekarz. Przymknął drzwi. Zaczął coś do mnie mówić, ale ból głowy nie pozwalał mi niczego zrozumieć. Przez uchylone drzwi zobaczyłem ją, smutną ale poważną. Gdy wszyscy opuścili pokój, ona niepewnym krokiem weszła do środka. Usiadła obok. Położyła głowę na moim ramieniu i zaczęła płakać. Przez łzy mówiła: „Myślałam, że to już koniec, że Ty… że umarłeś.” Zamilkła. Nie mogłem z siebie wydusić słowa. Nie wiem czy to od tego uderzenia czy to był po prostu szok.
    Opowiedziałem Karolinie, bo tak miała na imię, o moim Aniele. Nie chciała mi zbytnio uwierzyć. Nie dziwię jej się bo ja też z początku w to nie wierzyłem. Ale gdy powiedziałem jej o wydarzeniach nocy kiedy ją odprowadziłem, uwierzyła. Nasza rozmowa trwała by pewnie jeszcze dłużej, ale musiała iść. Znowu do pokoju weszli rodzice. Zaczęli mówić: „Synu, oprócz raka coś jeszcze Cię atakuje. Lekarze jeszcze nie wiedzą co to jest. Musisz zostać w szpitalu jeszcze kilka dni.” Kolejny cios. Jeszcze bardziej bolesny. Mówili dalej: „Lekarz mówił tylko, że te ataki będą się nasilać, a któryś z nich może okazać się śmiertelny.” To było chyba najgorsze co mogło się przytrafić. Nie mogłem w to uwierzyć. Teraz gdy zaczynałem walkę z chorobą, następna zaczyna we mnie krążyć. To jest niesprawiedliwość losu. Teraz już wiem co czują ludzie którzy się poddają i godzą ze śmiercią. Ja muszę zrobić to samo. Nie ma już nadziei, nie mam już sił by walczyć dalej. Nawet jeśli ona dalej przy mnie będzie to i tak nie mam już szans na wyzdrowienie.
    Rodzice wyszli z pokoju a ja zaczynałem się zastanawiać jak przekonać Karolinę żeby odeszła ode mnie. Musi odejść. Moje życie się skończy, a jej będzie trwać dalej. Niech trwa, ale już beze mnie. Jak widać nie jest mi dane być szczęśliwym. Moje życie jest i będzie jedną wielką pomyłką. Świat jest okrutny, już tego doświadczyłem. Przez całe swoje życie nie zrobiłem nic, by uczynić je lepszym, a teraz kiedy spotkałem kogoś kogo kocham, muszę odejść. Teraz nawet mój Anioł mi nie pomoże, nawet jego szczere chęci nie sprawią, że wyzdrowieje. A może lekarze się mylą? Może po prostu zemdlałem z powodu zmęczenia? Rak przecież osłabił mój organizm. Czemu się oszukuję? Przecież takie złudne nadzieje mogą tylko pogorszyć sytuacje. Muszę się z tym w końcu pogodzić. Ja umrę i nic na to nie poradzę ani ja, ani lekarze, ani nikt inny.
    Nareszcie wyszedłem ze szpitala. Lekarze nic nie wykryli, albo nie chcieli nic powiedzieć. Muszę się spotkać i jej o wszystkim powiedzieć. Tylko, że nie wiem jak. Jeśli powiem żeby mnie zostawiła, nie zgodzi się. A jeśli powiem, że muszę ją opuścić, bardzo ją zranię. To będzie trudna rozmowa, ale tylko ona może zmienić jej los.
    Minął tydzień od mojego wyjścia a ja dalej nic nie zrobiłem. Nie mam na tyle odwagi. Jak jej to powiedzieć? Czy w ogóle mówić? Wiem, że powinienem, ale… nie wiem, ja już nic nie wiem. Nie zrobię nic póki będę siedział w domu z założonymi rękami. Trudno! żyję się tylko raz. I tak nie mam nic do stracenia. Jutro z samego rana pójdę do niej i wszystko opowiem. A teraz idę spać. Mam przeczucie, że spotkam się z moim Aniołem. Niespodziewanie szybko zasnąłem. Miałem rację. Anioł przyszedł do mnie. Zaczęliśmy rozmowę: „Chłopcze, Twój czas nieubłaganie płynie. Moja misja wkrótce się skończy. Ale zanim wszystko stanie się jasne, musisz załatwić kilka spraw.” Przeraziłem się: „ Ale czy to znaczy, że ja… ja umrę?” – „ Ja nic takiego nie powiedziałem. Poinformowałem Cię tylko o tym, że moja misja się kończy.” Anioł po tych słowach zniknął.
    Rankiem obudziłem się zlany potem. Nie wiem czemu, przecież Anioł powiedział tylko, że jego misja się kończy. Ale co to oznaczało. Jaki będzie ten koniec? Przekonam się wkrótce. Teraz muszę iść do Karoliny. Dziwnym trafem pogoda pasowała do sytuacji jaka będzie miała miejsce. Deszcz, wiatr i pioruny. W sam raz na rozmowę o rozstaniu.
    Wyszedłem z domu. Jak ja jej to powiem? Nie umiem tego zrobić, nie umiem jej tego powiedzieć wprost. Droga do jej domu trwała całe wieki, albo ja tak wolno szedłem… sam nie wiem… całą drogę myślałem. Stanąłem w miejscu, zawahałem się. Nie mogę iść do niej, ale przecież muszę coś zrobić. W końcu doszedłem do jej domu, stanąłem przed furtką do jej placu.


Czas jakby się zatrzymał w tej chwili. Wszystko zdawało się płynąć tak powoli. Moje myśli kłębiły się, a ja czytałem je jakby otwartą książkę, którą ktoś na bieżąco pisze. Jedno zdanie przykuło moją uwagę: „Zrób dla innych to czego nie zrobisz nigdy dla siebie”
Podniosłem rękę aby otworzyć furtkę i w tej chwili zapadła ciemność. Pojawił się Anioł: „Moja misja dobiegła końca. To już koniec. Nie mogę dłużej zwlekać. Zmarnowałeś szansę którą Ci dawałem. Żegnaj… może kiedyś znowu się zobaczymy.”
Ostatnie słowa, a tak głośne. Wszystko się skończyło. Zostały tylko nie załatwione sprawy.
Jeszcze raz pojawił się Anioł: „Teraz zobaczysz to co widziałeś już kiedyś” i zobaczyłem swoją ceremonie pogrzebową. Byli na niej moi przyjaciele i dziewczyna. Widziałem mnóstwo kwiatów, ale najbardziej moją uwagę przykuły 2: czarna i czerwona róża. Domyślam się, że były od niej. Widziałem jej twarz. Widziałem twarze wszystkich ale jej była inna. Wszędzie było słychać płacz, a ona stała w wielkiej powadze, nie roniąc żadnej łzy. Tylko ona: piękna, poważna i smutna. Z jej ust można było wyczytać jedno zdanie: „Będę Cię kochać nawet po śmierci.”
Teraz już wiem co to znaczy miłość. Nie zniknę nigdy z tego świata. Zawsze będę w sercu tej, która mnie pokochała, i w sercu tych którzy ze mną byli.

KONIEC


Przez noc droga do świtania,
Przez wątpienie do poznania,
Przez błądzenie do mądrości,
Przez śmierć do nieśmiertelności.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.fanizmierzchu.pun.pl www.ultrasforum.pun.pl www.vspolmiedztrans.pun.pl www.zpumlublin.pun.pl www.tacyjakty.pun.pl